ZUZU. KRÓLOWA JEST TYLKO JEDNA

Od ośmiu lat ze mną, przy mnie, obok mnie… W pierwszych miesiącach wyglądała jak zwykły dachowiec, później okazało się, że w sprawę najwyraźniej wmieszał się syberyjski tatuś 😉 Kiedyś, w każdą niedzielę dziwiła się, że budzik nie dzwoni, więc miauczała mi prosto w ucho dokładnie o 5:45 rano. Kotka przekochana, ale z charakterkiem…. gotowa „odgryźć” rękę trzymającą szczotkę. Dawniej była cierpliwą wychowawczynią młodej kotki Inki, która teraz z kociego nieba patrzy na jej zmagania z szalejącymi chłopakami…. jeśli któryś, za bardzo jej zdaniem rozbrykany, pozwoli sobie podejść za blisko, pokazuje swoje granice, pięknie fukając po kociowemu. Na początku, z braku mojej wiedzy, karmiona suchą karmą, była pierwszym kotem, na którym „trenowałam” przestawianie futerka na wysokomięsną karmę mokrą. „Trening” trwał prawie pół roku. Wygrałyśmy!

KASZMIR. JEGO WYSOKOŚĆ WŁADCA ŚWIATA CAŁEGO

Zgarnięty jako 6-tygodniowy kociak od niespełna rocznej, maleńkiej koteczki, której właściciel „jakoś nie zdążył wykastrować”. Przywiozłam go z zaklejonymi ropą oczkami i wzdętym brzuszkiem, bo jak się okazało, był karmiony Felixem i surowym mięsem. Szybka wizyta u weterynarza… i od tej pory Kaszmir zaczął rządzić… całym światem i mną. Nieziemsko inteligentny, był dużym wyzwaniem. Błyskawicznie uczył się sztuczek, podawania łapy, przybijania piątki chodzenia w szelkach, otwierania lodówki i wszystkich szafek. Mistrz w robieniu min, po oczach widać, kiedy coś mu nie pasuje. Rozpieszczony bezgranicznie, wyrósł na kociego jedynaka. Jedyne zwierzę, które uwielbiał, to duży, mieszkający obok, pies. Z lekką obawą myślałam, co się wydarzy, kiedy pojawił się Kit, zabiedzone kocie, uratowane z ulicy. Okazało się, ze po socjalizacji z izolacją, między chłopakami „zaskoczyło”. Oczywiście, jak to między kotami, czasem pojawiają się konflikty, zwłaszcza od kiedy Kit poczuł się jak u siebie. Ale śpią razem przytulone, a Kaszmir … zaskakująco dobrze nadal przyjmuje kolejne kocie futerka w swoim królestwie.

KIT. KITEK. DZIECIAK

Kot, któremu nie potrafiłam wymyślić imienia. I tak został po prostu Kitkiem. Znaleziony przez wolontariuszkę w parku w tak złym stanie, że lekarze nie potrafili określić jego wieku. Z czasem okazało się, że w dniu znalezienia nie miał nawet roku. To była miłość od pierwszego spojrzenia na…fotkę na stronie Fundacji. I tak Kit został moim pierwszym „tymczaskiem”. Dzielnie walczyliśmy z syndromem głodu. Obserwacja i badania przynosiły kolejne złe wiadomości: nieuleczalne limfocytarno-plazmocytarne zapalenie dziąseł. Krzywica, którą musiał przejść we wczesnym kociństwie, również okazała się już nie do wyleczenia. Antybiotyki i sterydy, podawane na zmianę, rozstroiły mu układ trawienny. Sterydy zwiększały apetyt, a Kit ze względu na możliwe problemy ze stawami przez krzywicę, nie może mieć najmniejszej nadwagi. Dzieciak bez żalu zastąpił polowanie na ptaszki, radosnym bieganiem za wędką, a włóczęgę po niebezpiecznej „wolności”, chętnie zamienił na wygodne wylegiwanie się w wolierze. Kitek chodzi jak kaczuszka, nie ma ząbków, na razie nie przepada za głaskaniem, ale uwielbia być blisko i śpi na mojej poduszce. Dużo pracy przed nami. Ale cieszę się, że do mnie trafił.

JOY. SZCZĘŚCIE I CZYSTA RADOŚĆ

Szczęście i czysta radość obcowania z bezproblemowym młodzieńcem. Najnormalniejszy kot jakiego widziałam w życiu 😉 Joy, któregoś dnia, po prostu wszedł na podwórko, ignorując szczekające i próbujące go dopaść „śmiertelne psie niebezpieczeństwo”, wszedł do domu i stwierdził, że jest u siebie. Przekaz był tak jasny i bezdyskusyjny, że natychmiast dostał pokoik przygotowany do izolacji. Kociak miał ok. 7-8 miesięcy, wyglądał na 4. Już po 2 miesiącach na dobrej karmie, jego matowe brązowe futerko stało się czarne i lśniące. Kastrację chłopak zniósł z właściwą sobie godnością. Z zachowania, finezji, inteligencji i wyrafinowania – Kaszmir-bis. Charakter dystyngowany, jak u ciotki Zuzu. Błyskawicznie owinął sobie wokół pazurka 2 kocurki, które szybko zrozumiały, że gdy Joy nie ma ochoty na gonitwę z którymś z nich, to mogą szybko zaliczyć Joyowe pacniecie łapką. Czyścioch, codziennie bez pytania Kita o zgodę, zabiera się za mycie jego, nadzwyczaj gęstego, futerka. Najchętniej mieszkałby na stałe na moich rękach i uwielbia zasypiać przy mojej głowie, a rano pilnie sprawdza, czy na pewno dobrze maluję rzęsy.

KAMYK. ZŁAMANA ŁAPKA

Chłopak znaleziony z połamaną, bezwładną łapką. Fundacja Kotkowo opłaciła skomplikowaną operację, mi zostało już tylko objęcie go opieką, jako kolejnego „tymczaska”. Dzielnie zniósł podróż do lecznicy i kilkudniowy pobyt w szpitalu. Po dwóch tygodniach noszenia szwów, trochę protestował przy ich zdejmowaniu, a jeszcze mniej ucieszył go fakt, że przez kolejny miesiąc nie będzie mu wolno biegać i skakać. Znosił cierpliwie codzienną pielęgnację i dezynfekcję ran, z których wystawały mu druty stabilizatora. Kamyka czekała jeszcze rehabilitacja, ale… pewnego dnia poczuł się bardzo źle… Czuwałam przy nim 2 noce, jednak mimo bardzo troskliwego zaopiekowania się nim przez wspaniałą panią weterynarz, jego serduszko nie wytrzymało… moje też rozpadło się na 1000 kawałków…
Jedno wiem na pewno: Kamyk, od chwili znalezienia go, aż do ostatniego oddechu, dostał tyle miłości, że z pewnością będzie o tym mruczał w kocim niebie … a ja będę bardzo tęsknić za tym cudownym miziakiem…

WREDOTKA. NIEBIESKIE-ŻYWE SREBRO

Koteczka, która ujęła mnie za serce. Niestety, nie miałam możliwości adoptować jej fizycznie, ale na szczęście Kotkowo udostępnia fantastyczną opcję „adopcji wirtualnych”.  I tak Wredotka została moją podopieczną. To najłatwiejsza rzecz na świecie: jakiś cudowny wolontariusz sprząta jej kuwetkę i napełnia miseczki, a ja mogę ją po prostu kochać 🙂 i to tylko za 50 PLN miesięcznie.