
„KOCHAM KOTY,
PONIEWAŻ KOCHAM SWÓJ DOM.
A ONE STAJA SIĘ Z WOLNA
JEGO NIEWIDZIALNĄ DUSZĄ.”
Jean Cocteau
Zwierzęta były wokół mnie od zawsze. Wychowana na obrzeżach miasta, karmiłam króliki u sąsiada, sypałam okruchy kurom „zza płotu”, pilnie zbierałam robaki kurce, która mieszkała na moim podwórku. Po drodze do szkoły zatrzymywałam się, żeby popatrzeć na stado owiec albo gęsi, które czasem dumnie maszerowały pod samą szkołą. Ale pierwszą wielką fascynacją były konie. Kiedy tylko widziałam je, ciągnące furę z pobliskiej wsi, serce biło mi szybciej. Mogłabym patrzeć godzinami.
A potem los przewrócił kartę. Jako młoda dziewczyna trafiłam w nowe miejsce. Nowi ludzie, nowe doświadczenia… i pierwszy kontakt z kotem. A właściwie z kotką. Niewielką, dzikawą, ale piękną. To właśnie ona dała początek mojej kociej historii. Urodziła jedno, maleńkie kociątko. I pewnego dnia… po prostu nie wróciła. A ja zostałam z tym ciepłym, bezbronnym kłębkiem życia w rękach i kompletnym brakiem wiedzy, co robić. Wtedy instynkt przejął stery. Karmiłam kociaka co trzy godziny mlekiem (tak, krowim… jedynym wtedy dostępnym), masowałam mu brzuszek, ogrzewałam przy kaloryferze. Robiłam, co mogłam. I wiecie co? Udało się.
To był mój pierwszy kot. Moje dziecko. Moja miłość. Niuńka. Już dawno biega za Tęczowym Mostem, ale zostawiła mi po sobie bezcenny dar — ogromną prawdziwą miłość do kotów.
I tak się to wszystko zaczęło. Potem kolejne koty, kolejne futrzaste historie zapisujące się w moim życiu jak najpiękniejsze (i czasem najtrudniejsze) rozdziały. Każdy był inny. Każdy wnosił coś nowego. Jedne były delikatne, inne charakternie szalone. Jedne tuliły się do mnie co noc, inne potrzebowały więcej przestrzeni. I wszystkie — absolutnie wszystkie — czegoś mnie nauczyły.
A ja? Uczyłam się razem z nimi. W tamtych czasach nie było jeszcze tylu łatwo dostępnych źródeł — książek, kursów, poradników, behawiorystów, ani karm bezzbożowych, przemyślanych drapaków czy interaktywnych zabawek — uczyłam się obserwując. Patrząc, jak reagują, czego unikają, co sprawia im radość. Uczyłam się z ich spojrzeń i milczenia. Z mruknięć, machnięć ogonem i z tych chwil, kiedy przychodziły same z siebie — bez nawoływania… i zaczęłam coraz lepiej rozumieć moje koty. Ich sygnały. Ich potrzeby, nie tylko te oczywiste… ich ciche „proszę” i jeszcze cichsze „nie teraz”.
Ale był też moment przełomowy.
Kiedy odeszła moja ukochana Inka… zabolało inaczej. Głębiej. I zrozumiałam coś ważnego — że sama miłość to za mało, jeśli brakuje nam wiedzy. Ona nie ochroni przed chorobą. Nie uchroni przed bólem, czy stresem, który z pozoru wydawał się „niczym”.
I wtedy zaczęłam się uczyć. Na poważnie. U profesjonalistów.
Nocami pochłaniałam lekturę, a kiedy tylko czułam się zmęczona, zerkałam na śpiące ufnie obok mnie futerka… i robiłam kolejną kawę. Nie chciałam zawieść ich zaufania.
I uczę się nadal.
Dla nich. Bo zasługują na wszystko, co najlepsze.
Poza zoopsychologią i behawioryzmem, zaczęłam interesować się tematem żywienia — nie tylko tego codziennego, ale również wspierającego w chorobie. Z czasem przyszła też wiedza z zakresu pomocy przedweterynaryjnej, czy analizy wyników badań.
Z jednej strony chłonęłam wszystko o potrzebach kociego organizmu, z drugiej — odkrywałam świat kotyfikacji, zabawy, środowiskowego wsparcia. Bo koty potrzebują znacznie więcej niż pełnej miski i czystej kuwety. One potrzebują przestrzeni, bezpieczeństwa, rytuałów, bodźców, które wzbogacają ich świat.
I wiem jedno — to wciąż dopiero początek mojej drogi.
Bo koty uczą mnie nieustannie.
Bo ja chcę wciąż się uczyć — dla nich… i po to, żeby dzielić się tą wiedzą z Tobą.
Jeśli chcesz lepiej zrozumieć swojego kota — jego język, emocje, potrzeby — jestem tutaj.
Z sercem, doświadczeniem i otwartością.
Bo każdy mruczek zasługuje na to, by być naprawdę usłyszanym. 🐾
Ewa Sokołowska


